Autosugestia marketingowa, i ukryta prawda.- Jasmolactone.



Dzisiaj chciałbym wam przedstawić pewien zapach, a koncepcje raczej-żart, i żerowanie na naiwności klientów. Oczywiście nie mowa tu o zapachu, bardzo przyjemnym ciekawym i hipnotyzującym ale o całej otoczce i koncepcji marketingowej. Bo nie ma nic wspólnego z liliami i zapachem topionego plastiku i cmentarzem z trupami, jest bardzo naturalny, naturalnie brudnawy, słodki i dziecinny, tak właśnie... Tekst i reklama odwołująca się do kobiet drapieżnych, to tylko wytwór firmy Givenchy, nie zaś samego nosa, który chyba po raz pierwszy przesadził z Jasmolactonem, tak charakterystycznym w tej kompozycji. Osoby mają w naturze, skłonność do autosugestii, po to żeby przetrwać w niesprzyjających warunkach, są to funkcje obronne i tak jest śmiesznie że (prawie)każda kobieta chciałaby być drapieżną bitch z papieroskiem i orgazmicznie rozchylonych pomalowanych śliwkową szminką ustach, czy to ich wina to nie wiem, ale wiem że taki wzorzec od dawna promują drogie burżuazyjne marki wypuszczające perfumy. Koncepcja reklamowa jest bardzo muglerowa, tak jakby Givenchy chciało dorównać jednemu zapachowi Muglera - Angel, bo w sumie w zapach na siłe wetknięto paczule, której nie ma wymienionej w składzie nut żeby nie posądzić o plagiat, ale bardzo wyraźnie oddziałuje na samą aure zapachu, kierując ją w bardziej ciemnozieloną i ziemną i nieco czekoladową. Ale spokojnie, zdecydowanie nie jest to zapach Angelowaty, wulgarny plastikowy, pasujący do tirówek na trasie- jest rzewny leniwy, owoce i kwiaty brzmią naturalnie ale mają ostry nieco przesadzony laktonowy sznyt
Ange Ou Demon bo o nim mowa, zaczyna się dość chaotycznym ostrym szybko porządkującym, z którego wyłania się aromat, przejrzałych wysychających na słońcu słodkich malin, przeciwstawiono tym letnim owocom, zimowe cytrusy- soczyste, nieco gorzkawo mydlane mandarynki, wszystko już na wyczuwalnej rozleniwionej gęstej bazie z klasycznie kobiecych aromatów ( akord grojsman) i heliotropinowej zasypki dla niemowląt, co daje miły, trochę żartobliwy charakter, ale nadaje kompozycji spójności i klasycznego uwodzicielskiego kobiecego brzmienia, lubianego przez nas mężczyzn. Następnie bordowe maliny zostają zerwane przez dziecinne rączki i wrzucone do blendera z mlekiem, wydobywa się z niego silny słodki zapach miażdzonych owoców z jakże charakterystycznym dla malin ostrym gumowatym szpicem jasmolactonu, w tym przypadku znacznie przesadzony, przez co maliny zaczynają nabierać dziwnie biszkoptowych mlecznych niuansów, troche idących w kierunku warzywniaka z selerem i kapustą, towarzysząca ale słabnąca landrynkowa mandarynka, pogłębia ten efekt, i tworzy naprawdę owocowo-warzywny chaos w zapachu. Wszystko oczywiście na klasycznej eleganckiej stonowanej kobiecej poduszce, na której może spała kiedyś jakaś uwodzicielka. Idąc w strone serca, w tym chaosie daje znać wyraźnie o osobie kwiat dawnych epok - ylang ylang, nadaje nieco pralniczo-mydlany szorstkawy, nieco w dawnych klimatach aromat, który przywodzi mi na myśl piękne Amarige, tejże marki, trudna natura ylangu - krezolowo lekarstwiana wkomponowana miękko została w towarzyszącą za retro kwiatem ogólną kwiatowość nieco różano- hedionowo<3-ziołowa jak polne kwiaty wśród zbóż,  i wspomnianie maliny z gumowym szpicem, przez to połączenie nie ma bata żeby zapach nie kojarzyłiście z letnim wypoczynkiem w ogrodzie w upalny duszny dzień. Dopiero teraz, we wczesnym sercu zapach pokazuję swą moc, jest bardzo duszący, z powodu molekuł woody-amber, niektóre zaczynają zaburzać grzeczność i harmonie, ale o jakiej ja grzeczności tu mówię, jak wiercący jasmolacton, zaczyna brzmieć już iście karykaturalnie zwłaszcza że zaczyna się mariaż molekuł woody-amber z asfaltowym lepikowym timberolem na czele, który podbija wspomnianą molekułę i zapach zaczyna niebezpiecznie przeginać siew kierunku warsztatu samochodowego, jednak zanim to zrobi, swoją wielką szeroką obejmującą większość tych upchanych chaotycznych składników poduszką, zasłodzi i wygładzi bogaty waniliowy akord, balsamicznie brzmiący z cieniem paczuli, która dodaje w tej fazie towarzyszącemu, oponowemu brzmieniu innych nut, gracji i ciepłej elegancji, troche jak starbucksowa kawiarenka, może jakiś cień oddechu kobiety po mentolowych slimach przemknie, na poziomie podprogowym, czyniąc zapach trochę cielesnym i skażonym ludzkim pierwiastkiem, a jestem osobą która nigdy w paczuli nie czuła stęchlizny/pleśni, tylko to co powyżej. Pozostałe nuty zaczynają topić się w tej miękkiej poduszce, w której zauważalny wpływ mają wygładzające paczulowanilie jasne piżma, malinowe jeszcze jonony i molekuły woody amber z wysoko uplasowionym iso e super, czyli uwocicieską kobiecą miękkość akordu Sofii Grojsman, nieco szminkowego, w tej fazie Ange Ou Demon, naprawdę brzmi Sofiowato że tak powiem. Uważam tę kompozycje za bardzo udaną, kampanie reklamową przemilczę, bo zapach nie jest ciemny, może tylko ciemne są opony.
Pamiętam że zaciekawił mnie już jako dziecko, mówiące pierwsze, myślące potem, czując od jakieś znajomej kobiety ten zapach, świdrujący przez wyeksponowany jasmolacton, zapytałem czemu pachnie jakby w warzywniaku robiła, tą zieleniną całą, koprem, selerem, troche kapustą kiszoną i pleśniejącymi malinami, ach dzieciństwo, zawsze miałem trafne uwagi co do zapachów, choć czasem niektórych niuansów, nie odróżniałem, czułem tylko ogół. Więc kończe to tym że Ange Ou Demon to fajny ogród warzywno-owocowy.








 
Twórcy zapachu:
Olivier Cresp i Jean-Pierre Bethouart

Rok powstania: 2006

Nuty zapachowe:

Głowa: mandarynka, szafran, tymianek
Serce: ylang-ylang, lilia, storczyk
Baza: Wanilia, bób tonka, palisander, mech dębowy












Komentarze